poniedziałek, 18 marca 2013

Dwa centy, nie więcej





Dwa centy, nie więcej

Dwadzieścia dwa lata
A na tyłku łata
Oberwane spodnie
Zmięty szal
Gdybyś ty nie była
Tak szpetnie szczerbata
To bym cię chciał

Lecz się nie szanujesz
Ze światem wojujesz
 Chłopców za nos wodzisz
Niech cię szlag
Gdybyś ty nie była
Tak bardzo pyskata
Powiedziałbym tak

Winem bym cię poił
W twoje cudne usta
Kupował słodkie
Morele
Gdyby nie twa dusza
Tak bardzo rogata
Miałbym ja z tobą
Wesele

Ależ proszę pana
Ja pana też kocham
I cenię pana
Jak brata
Jednak co mam zrobić
Kiedy serce moje
I dusza moja
jak szmata?

Ja nocami wolę
Za rynną się schować
I w dłoni trzymać
Nalewkę
W gwiazdy nocą gwizdnąć
Albo wszystkim piznąć
Gdy zechcę

Tak więc jeśli łaska
Rzuć mi pan tu centa
(Bo ma dziś ponoć
Przebicie)
Może stać mnie będzie
Chociaż dzisiaj jeszcze
Pogwizdać sobie 
na życie.
G.

niedziela, 17 marca 2013

Lunapark


Lunapark

Widziałem cię przy karuzeli. Miałaś piękne, czarne włosy do pasa i kolorowego lizaka. Światełka białych koników świeciły wokół jak aureola, a twoje ręce, opatulone w wełniane rękawiczki były jeszcze wtedy delikatne i miękkie.

Nie wiem ile zabrałem ci lat, ile zabiłem uśmiechów ani jak wielki zdławiłem bunt.

Byłaś dla mnie bardzo słodka, za słodka. I zbyt lekko kruszyłaś się pod językiem.

Pamiętam że we włosy wplecione miałaś koraliki w kolorach ziemi i krwi. I obgryzione paznokcie pociągnięte zieloną farbą. Podszedłem do ciebie blisko, bliżej niż tego chciałaś i otarłem o twoje futro. Nosiłaś futro z białej foki. Twój fioletowy kamień oplatający palec błysnął mi prosto w oczy.

I śmialiśmy się razem, choć ty czerpałaś przyjemność z wchodzenia w szczeliny i wszystkie dziury w ziemi. Wlazłaś za płot po zaplątane balony i po murze przekroczyłaś lunapark. Złapałem cię na dachu jednej z sąsiednich kamienic, kucającą ze wzrokiem wbitym w małe, zagubione w śmiechu i sztucznych ogniach, dziecko.
Byłaś taka wielka tamtej nocy i brakowało ci tylko skrzydeł albo serca z rzędem błyszczących, kolorowych promieni.
Powiedz, skąd mogłem wiedzieć.
Przecież zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. I nigdy nie chciałem zakopać cię żywcem.

Nazwałaś to potem nocą swojego życia. Teraz kiedy rozmawiamy przy kawie i chrupiemy pierniki, nie możesz powiedzieć tego, co mogłaś wykrzyczeć wtedy. Nazywasz to więc nocą swojego życia i mechanicznie pocierasz czoło.
Ale tego raczej nie da się już zmazać.

I dziwię się, że dalej ze mną rozmawiasz, podziurawiona taka. Zmarszczki, puste oczy i palce. Ale kiedy wyciągam rękę, ty również ją wyciągasz.
Często wracam w myślach do świateł wesołego miasteczka.
I zastanawiam się, kogo wtedy zabiłem.

Bo wiem na pewno, że były jakieś trupy.
G.

wtorek, 12 marca 2013

Włosy



Włosy potargane Nocą

Twoje małe ręce tak niewiele potrafią udźwignąć. Nie zakryją oczu tak ściśle i nie przytkają uszu w czasie wojny. Stworzone do małych czynów potrafią tylko zręcznie rozpinać koszulkę, by pokazać skąpe, niskie muskuły na jasnej plantacji skóry.  
Jestem od ciebie wyższa i mam ciemne, do pasa włosy. Kręcimy się razem na karuzeli szaleństwa, popijając piernika szampanem. Kiedy śpię, ty rysujesz mnie czarnym ołówkiem, a gdy tańczę, moczysz paluszka w winie i czujesz, że razem ze mną wiruje cały świat. Parkiet przy barze i stół. 
I nie wiesz wcale, że ciebie w tym tańcu nie ma.
Na krawężniku nad ranem spotykamy się w środku drogi (słońce ledwo wschodziło pomarańczowym klinem, moje oczy ledwo odróżniały cię od ulicy). Idziemy. Zataczając wędrówki wzdłuż poprzedniej nocy przypominasz z wyrzutem mój taniec nie dla ciebie i to że z którymś piruetem, gdy twoje oczy już całkiem zaszły mgłą, zniknęłam.
Patrzyłeś w pusty parkiet, pusty kieliszek i pustą dłoń. Przeszukałeś wszystkie toalety i miejsca za ladą, wyszedłeś nawet na dworzec przesłuchując kasjerki. Wracając kopałeś kamyki. Jeden uderzył w rynnę i odbił się głuchym zgrzytem. 
Nigdy byś nie pomyślał, chociaż dałam ci szansę. Siedziałam wtedy na dachu i śmiałam się prosto w rękaw - wytarty nocą, umorusany o cegły, wyświechtany w wspinaczce. 
Spędziłam tam całą twą wymarzoną, wygwieżdżoną noc.

Mówiłam ci - twoje ręce są takie bezsilne. 
Opieram się na twoim ramieniu, myślisz że dlatego, że jest mi zimno i ciężko. A ja po prostu chcę wstać.

A teraz idziemy razem. Ty trzymasz mnie za rękę - a ja ciebie nie puszczam. Ty patrzysz na mnie z miłością - a ja nie schodzę ci z oczu. I zaraz, kiedy będziesz mnie kochał, nie owinę się w prześcieradło i nie spuszczę przez okno w dół.
Tylko nie dotykaj włosów.

Wiesz, mówią, że mam włosy potargane Nocą. 
I nikomu innemu nie pozwolę ich dotknąć.

G.

poniedziałek, 11 marca 2013

Nędzarze

Znamy wszyscy ładne opowieści, dobrych panów i kulturalne panie. Wszyscy jedzą nożem i widelcem i tylko ona - Głuszenka brzdęka widelcem w zęby i zupełnie nie trafia do buzi. 
Nie przyzwyczaiła się jeszcze do nowego image'u. Dwa lata chodziła szczerbata.
I dobrze było. 
I łykała powietrze w płuca.

Po-kolacyjna twórczość Głuszenki:

Nędzarze

To była para!

Dziwka i Nikt
Dziwka i Nikt
Sobie żyli
Co by się działo
Gdzie by się działo
Nigdy szczęśliwi nie byli
Mieszkali razem
W wozie bez kół
Parasol mieli bez rączki
A na ich palcach wsunięte z wprawą
Dwie z aluminium obrączki

On nie miał zębów, a ona stóp
Więc dźwigał ją bez słowa
On był jej królem
A ona to
Jego biedoty królowa

Drewniane okno i stary szyld
pies szczeka, świszczy wiatr w szparach
Jak to się stało, że właśnie wy
mieszkacie
przy tych szuwarach?

Dlaczego w wozie bez kół
żyjecie
gdzie zdarłaś tak swoje pięty?
Kogo obwiniać, może nikogo
że los wasz taki przeklęty?

Patrzą na siebie, kiwają głową
ramieniem jeden to wzruszy
ona pomajta kikutem nogi
on kiepa wetnie za uszy

Ona to dziwka! – wskazuje on
bo się otwiera przed światem
a ten z niej wyrwie co tylko chce
i stoi nad nią jak z batem.
Spójrz na tę buzię
co lilii róż
kiedyś nosiła na sobie.
Dziś w oku łezka
a w zmarszczce kurz
I tyle na ten temat.

A on jest Nikim! – odpowie ta
nikim jest do kwadratu
bo kim jest – nazwać się, przedstawić
nie umiał nawet bratu.
Mieliśmy kuźnię, młyn i sad
i piękny kufer złoty
lecz on się zaciął:
„Nikt i nikt!”
I nic już dzisiaj po tym.
Swe dobra rozdał między tych
co wiedzą, dokąd mierzą
sam chwycił za wygięty szpadel
i jest grabarzem zwierząt.

I siedzą Dziwka i Nikt sobie
i głaszczą się po dłoniach
jednemu bąble na nich rosną
a drugiej łzy na skroniach.

A nagle jak nie walnie deszczem
i jak nie grzmotnie z nieba!
Łapią za fałdy grubych płócien,
Zbierają co potrzeba!

Kiecka do góry! Nikt w ramiona
Chwyta swoją królową
I wchodzą w wagon pełen dziur
By ukryć się przed wodą.

Nic z tego! Burza ta nieziemska
Spycha ich w czeluść bagna
Szuwary proszą boga piekieł:
Daj nam ją, taka ładna!

Daj nam ją! Przecież taka smutna
i Dziwka na nią mówią
tutaj sprawimy jej komnaty
tu dla nas będzie muzą!

I szumią drzewa, łamią krzewy
w błoto pełzną murawy
i prosi bagno duchy zmarłych:
dajcie go, taki prawy!

Dajcie nam tego nieszczęśnika
Co Nikim go przezwali
On zdolny, twórczy, pracowity,
Zbuduje mi dom z bali!

I wieją wiatry, walą grzmoty
I błyskawice świszczą
I ściąga chałupę w tonie wody
Obraca wagon w zgliszcza.

Lecz gdy już muł okrywał ciała
a duch ostatni łamał
wstał Nikt, w ramiona Dziwkę wziął
i tak ze sobą gadał:

Doznałem piekła na tej ziemi
a ze mną moja Miła
nie znałem siły swoich rąk
aż ziemia się zwaliła.

Tak, rzekła Dziwka w swej zadumie,
świat tego nie podpowie
co, kiedy śmierć na ciebie wskaże,
rozjaśni się w twej głowie.

I idzie Dziwka bez swych nóg
Tak równo jak zaklęta
I peta w zębach trzyma Nikt
Choć pusta jego szczęka.

I któż wie jakich czarów rój
ich czeka i mrowisko?
Wszak gdy ktoś stracił wszystko już –
na tego wszystko czeka wszystko…!

PS. Tak to z nimi było.
       G.