poniedziałek, 22 września 2014

Rejs




Głuszenka nie spała dobrze. Przez pokój przemykała północ, łóżko gniotło w policzki, stopy chciały się wymknąć. Niezasłonięte, nagie okna stawały się ekranami. Głuszenka z nogami w górze. Zatopiona w pościeli. Bezbronna.
Chciałaby wylegiwać się pośród astrów, frezji, polnych maków. Afirmacja. Wizualizacja. Kontra łapczywa noc.
Wcale nie spała dobrze. Chciała nałykać się światła, marzyła jej się słodcz melatoniny. Jednak ogromne szyby dawały tyle miejsca, otwierały, wołały nieskończenie czarnymi ustami. Hojnie wpuszczały noc. Głuszenka lunatyczka. Całkiem już pokorna, uparcie wpatrywała się w przeszłość.








Biały kot mechanicznie chłeptał. W górze pokoju zamajaczyły fale. Ogromny, przepastny pokład. Samoistnie żeglujący ster i twoje wąskie, nagie stopy. Poruszasz się zwinnie jak kot, depczesz po burcie, nie wiadomo po co i komu rozrzucając okruchy. Tylko nie wpadnij w odmęty. Omijaj czarne szczeliny. U góry coś łomoce. Wciąga cię majaczące, białe jak dziecko, woła cię pełne nadziei, kołyszące się wraz z wami, wysokie, wysokie, bocianie gniazdo, które naraz pragniesz osiodłać, odważnie posiąść, okiełznać nocnymi udami. 

Słyszysz, syreny pieją. Wściekła piana i tyle Afrodyt wokoło. Błękit, granat, błękit. I tyle możliwych pocałunków. Usłysz. To fale domagają się swego.
Dziewczyno, podziwiaj gwiazdy (uciekaj przed strzałą Oriona).
Wejdź pod pokład, dziecko.
To wszystko twoje.

Głuszenka prostuje nogi, palcami przeczesuje przestrzeń
(i zawsze, zawsze można wskoczyć).

Jak wygodnie samotnie żeglować.



poniedziałek, 1 września 2014

Dwa miliony


Wszystko zaczęło się od tych dwóch milionów. Mogliśmy się bez nich obyć, ale skoro spłynęły tak nagle... 
Snuliśmy wiele planów a każdy zakątek niedopieszczonych marzeń, każda geograficzna strefa stała przed nami otworem. Ja miałam dwie kieszenie, ty także. Każdy wziął swoją część, po czym postanowiliśmy zaczekać. W końcu - nic nadzwyczajnego, czasem zdarzają się cuda. Nie ma co bez potrzeby stawiać świata do góry nogami.
Nie wiedziałam, co dalej. Świat stał się mały jak moja dłoń. Wszystkie tory kolejowe układały wzór nieskończoności zamkniętej w czterech ścianach naszego pokoju. Światłość była oszałamiająca. To przyszło lekko, a ty byłeś obok.

Ubrałam czerwone krótkie spodenki i spakowałam plecak. Nie był pełen nawet w trzech czwartych, ale co miałabym wziąć w podróż na koniec świata? Zabraliśmy ze sobą Torresa, widokówkę z Seattle i lornetkę. Rano byliśmy już w samochodzie.

Wąskie drogi i niskie niebo. Chmury duszące jak para po długiej kąpieli. Ciążył nam środek ziemi i trudno byłoby poderwać się do lotu. Próbowałam łapać powietrze, ale to stawało się nudne. Z dwoma milionami w kieszeniach zjedliśmy lody i wypiliśmy sok z mango. W loteryjce wygrałam kolejne 1000 dolarów. Powiedziałeś, że można by je jakoś ładnie wydać, kupiłam więc tusz do rzęs. Nic nie zajechało nam drogi. 



***

Zamieszkaliśmy w pokoju numer 48. Był nad wyraz przestronny, ale i tak pootwieraliśmy wszystkie okna. Nic nie chciało przekroczyć granicy, choć widzieliśmy, że wyżej latają jaskółki, a w trawie kryje się zapewne mnóstwo pracowitych i ciemnych stworzeń. Wyjęłam banknoty i położyłam na blacie stołu. Ty nalałeś wina. Czuwaliśmy do skutku.
Nad ranem zaczęły drżeć, a około 7 pokryły się kroplami rosy, myślę, że przed 10 rozwinął się pierwszy pąk. Zapachniało. Powiedziałeś, że tak pachnie Bagdad, ale ja poczułam zapach pierwiosnków.
Wreszcie zasnęłam znużona narodzinami.





Mieliśmy wyruszyć o północy. Zakopałam część banknotów odszukawszy najżyźniejszy zakątek z dala od lasu i dzikich zwierząt. Powiedziałeś, że jestem urocza i że byłaby ze mnie dobra mama, po czym pocałowałeś mnie prosto w serce.
Właściwie to mogliśmy sobie darować tę jedną miłość nie w porę. Myślę, że gdyby nie ona, byłoby mi ładnie w koronce z nici autostrad, z bordowymi ustami nasyconej kobiety. Ale byłeś uparty, a łóżko wydawało się takie wygodne. Miliony piły w napięte uda, czuliśmy jak tężejemy. Nasze ciała wypełniała przyszłość a ja poczułam jak kolejne pąki rozwierają główki, jak droczą się ze skórą otwierając ją na nowe przestrzenie.

I może gdyby nie tamto przerażenie. Teraz zastanawiam się czy sok z mango nie był sfermentowany. A może to to zbyt długie czuwanie. Coś, tak, coś zamroczyło moje myśli. Przysięgam, kochany, ty nie miałeś z tym nic wspólnego, może coś mnie zraniło, ostra jak nóż krawędź liścia, a może chodzi o któryś kawałek ciała zbyt ciężko odpadającego podczas miłosnych wynurzeń.
Twierdzę, że mogła to być też kwestia zbyt wąskiego łóżka. 

Gdybym wiedziała. Ale moja głowa nie miała z tym nic wspólnego. Wypowiedziałam jego imię tymi niemymi ustami, w ciemności. Jęknęłam właściwie. Kto by zwrócił na to jakąkolwiek uwagę. 

A jednak.



Takie już je znalazłam. 
Rano znalazłam je zwiędnięte.