Głuszenka
nie spała dobrze. Przez pokój przemykała północ, łóżko
gniotło w policzki, stopy chciały się wymknąć. Niezasłonięte,
nagie okna stawały się ekranami. Głuszenka z nogami w górze.
Zatopiona w pościeli. Bezbronna.
Chciałaby
wylegiwać się pośród astrów, frezji, polnych maków. Afirmacja.
Wizualizacja. Kontra łapczywa noc.
Wcale
nie spała dobrze. Chciała nałykać się światła, marzyła jej
się słodcz melatoniny. Jednak ogromne szyby dawały tyle miejsca,
otwierały, wołały nieskończenie czarnymi ustami. Hojnie
wpuszczały noc. Głuszenka lunatyczka. Całkiem już pokorna, uparcie
wpatrywała się w przeszłość.
Biały kot mechanicznie chłeptał. W górze pokoju zamajaczyły fale. Ogromny, przepastny
pokład. Samoistnie żeglujący ster i twoje wąskie, nagie stopy.
Poruszasz się zwinnie jak kot, depczesz po burcie, nie wiadomo po co
i komu rozrzucając okruchy. Tylko nie wpadnij w odmęty. Omijaj
czarne szczeliny. U góry coś łomoce. Wciąga cię majaczące,
białe jak dziecko, woła cię pełne nadziei, kołyszące się wraz
z wami, wysokie, wysokie, bocianie gniazdo, które naraz pragniesz
osiodłać, odważnie posiąść, okiełznać nocnymi udami.
Słyszysz, syreny
pieją. Wściekła piana i tyle Afrodyt wokoło. Błękit, granat,
błękit. I tyle możliwych pocałunków. Usłysz. To fale domagają
się swego.
Dziewczyno,
podziwiaj gwiazdy (uciekaj przed strzałą Oriona).
Wejdź pod pokład,
dziecko.
To wszystko twoje.
Głuszenka prostuje
nogi, palcami przeczesuje przestrzeń
(i zawsze, zawsze
można wskoczyć).
Jak wygodnie
samotnie żeglować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz