Wszystko zaczęło się od tych dwóch milionów. Mogliśmy się bez nich obyć, ale skoro spłynęły tak nagle...
Snuliśmy
wiele planów a każdy zakątek niedopieszczonych marzeń, każda
geograficzna strefa stała przed nami otworem. Ja
miałam dwie kieszenie, ty także. Każdy wziął swoją część, po
czym postanowiliśmy zaczekać. W końcu - nic nadzwyczajnego, czasem
zdarzają się cuda. Nie ma co bez potrzeby stawiać świata do góry
nogami.
Nie
wiedziałam, co dalej. Świat stał się mały jak moja dłoń.
Wszystkie tory kolejowe układały wzór nieskończoności zamkniętej
w czterech ścianach naszego pokoju. Światłość była oszałamiająca.
To przyszło lekko, a ty byłeś obok.
Ubrałam
czerwone krótkie spodenki i spakowałam plecak. Nie był pełen
nawet w trzech czwartych, ale co miałabym wziąć w podróż na
koniec świata? Zabraliśmy ze sobą Torresa, widokówkę z Seattle i
lornetkę. Rano byliśmy już w samochodzie.
Wąskie
drogi i niskie niebo. Chmury duszące jak para po długiej kąpieli.
Ciążył nam środek ziemi i trudno byłoby poderwać się do lotu.
Próbowałam łapać powietrze, ale to stawało się nudne. Z dwoma
milionami w kieszeniach zjedliśmy lody i wypiliśmy sok z mango. W
loteryjce wygrałam kolejne 1000 dolarów. Powiedziałeś, że
można by je jakoś ładnie wydać, kupiłam więc tusz do rzęs. Nic
nie zajechało nam drogi.
***
Nad
ranem zaczęły drżeć, a około 7 pokryły się kroplami rosy,
myślę, że przed 10 rozwinął się pierwszy pąk. Zapachniało.
Powiedziałeś, że tak pachnie Bagdad, ale ja poczułam zapach
pierwiosnków.
Wreszcie zasnęłam znużona narodzinami.
Mieliśmy
wyruszyć o północy. Zakopałam część banknotów odszukawszy najżyźniejszy zakątek z dala od lasu i dzikich
zwierząt. Powiedziałeś, że jestem urocza i że byłaby ze mnie
dobra mama, po czym pocałowałeś mnie prosto w serce.
Właściwie
to mogliśmy sobie darować tę jedną miłość nie w porę. Myślę,
że gdyby nie ona, byłoby mi ładnie w koronce z nici autostrad, z
bordowymi ustami nasyconej kobiety. Ale byłeś uparty, a łóżko
wydawało się takie wygodne. Miliony piły w napięte uda, czuliśmy
jak tężejemy. Nasze ciała wypełniała przyszłość a ja poczułam
jak kolejne pąki rozwierają główki, jak droczą się ze
skórą otwierając ją na nowe przestrzenie.
I może
gdyby nie tamto przerażenie. Teraz zastanawiam się czy sok z mango
nie był sfermentowany. A może to to zbyt długie czuwanie. Coś,
tak, coś zamroczyło moje myśli. Przysięgam, kochany, ty nie
miałeś z tym nic wspólnego, może coś mnie zraniło, ostra jak
nóż krawędź liścia, a może chodzi o któryś kawałek ciała
zbyt ciężko odpadającego podczas miłosnych wynurzeń.
Twierdzę,
że mogła to być też kwestia zbyt wąskiego łóżka.
Gdybym
wiedziała. Ale moja głowa nie miała z tym nic wspólnego.
Wypowiedziałam jego imię tymi niemymi ustami, w ciemności. Jęknęłam właściwie. Kto by zwrócił na to jakąkolwiek uwagę.
A jednak.
A jednak.
Takie
już je znalazłam.
Rano znalazłam je zwiędnięte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz